- A jak one mówią? - Udało się jej lekko zaśmiać. Musi uważać na swoje słowa.
- Cóż, panna Lane co raz to mnie przeprasza, gdy chce mi się w czymkolwiek sprzeciwić. Poza tym wiecznie przypomina mi moje pochodzenie i chwałę przodków. „Pamiętaj, lady Arabello, ten dom ma bogatą historię i jest dowodem rodzinnych tradycji”. Wskazała na niszczące się ściany i popękane panele. Clemency nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Arabella roześmiała się również i kiedy weszły do salonu, lady Helena podnosząc wzrok znad robótki ręcznej, ujrzała dwie rozweselone twarze. Natychmiast zaczęło też ujadać sześć psów i podniósł się taki rwetes, że przez kilka minut nie było w ogóle nic słychać. Szczęściem dla Clemency, w ogólnym zamieszaniu nikt nie zauważył jej przerażenia i konsternacji. Oto bowiem ujrzała znajomą sylwetkę wysokiego, szczupłego mężczyzny o ciemnej karnacji, który na ich widok wstał powoli z fotela. To musi być markiz, nikt inny. Ostatkiem sił zdołała podejść do lady Heleny, uścisnąć jej rękę i wymienić uprzejmości. - Leżeć, Pongo, siad, Muffin! - zawołała na psy kobieta. - Proszę nie zwracać na nie uwagi, panno Stoneham. Zaraz się uspokoją. - Odwróciła się do bratanka. - Mój drogi, pozwól przedstawić sobie pannę Stoneham. Nie wiem, czy przypominasz sobie jej kuzynkę, która niedawno zamieszkała nieopodal we wsi, tę miłą wdowę po pastorze. Clemency usiłowała opanować drżenie kolan i niemal na oślep wyciągnęła przed siebie rękę. Dobry Boże, czy to jakiś koszmar senny? - Panno Stoneham. - Brwi mężczyzny zmarszczyły się w grymasie skupienia. Ledwie dotknął jej dłoni i rzekł: - Czy przypadkiem nie miałem przyjemności spotkać pani wcześniej? - Śmiem wątpić, milordzie. - Clemency wzięła się w garść i z ulgą usłyszała, że jej głos brzmi już spokojnie. - Do tej pory pracowałam w Yorkshire jako guwernantka. Lysander skłonił się. Po głowie chodziło mu jakieś odległe wspomnienie, ale nie wiedział, co to było. Jego uwagę odwróciła po chwili Arabella. Clemency usiadła w najbliższym fotelu iż wdzięcznością przyjęła filiżankę herbaty. Czy to prawda... Czy to w ogóle możliwe? Ten głos, te same ostre rysy twarzy i mocne, ciemne dłonie - to mężczyzna, który pocałował ją przed domkiem Biddy... A jednocześnie straszny i zdeprawowany markiz Storrington? Niemożliwe. Ponownie zerknęła na niego. Właśnie zwrócił się twarzą do lady Heleny i Clemency zobaczyła na jego czole wyraźny ślad po zadrapaniu. Czy to możliwe, że uciekła przed mężczyzną, o którym jednocześnie śniła po nocach? Co robić? W głowie kłębiły się jej rozmaite myśli i uznała, że musi uporządkować swoje uczucia. Ogarniał ją coraz większy wstyd, że tak długo pielęgnowała w sobie wspom¬nienie tego pocałunku, a co gorsza przypisywała jego sprawcy wszystkie możliwe zalety. Stał się jej bohaterem i obiektem westchnień. Jak ma to pogodzić z wizerunkiem zdegenerowanego, występnego młodzieńca, którego opisała Sally? Takiego człowieka powinna unikać każda kobieta! Clemency w żadnym razie nie pociągała gwałtowność charakteru ani przemoc. Brzydziło ją to i wiedziała, że nigdy nie odda serca brutalowi. Bon turystyczny Spojrzała ukradkiem na markiza. Ta surowa, ciemna twarz - czy to istotnie oznaka rozwiązłego trybu życia? Rozmawiał z lady Heleną cicho, jak dżentelmen, i głaskał spaniela, który oparł mu łeb na kolanach. Nie wyglądał teraz na człowieka, który, podobno, omal nie zakatował na śmierć służącego. Lady Helena zwróciła się do dziewczyny: - Jak długo zamierza pani pozostać u kuzynki, panno Stoneham? - Prawdę mówiąc... nie zastanawiałam się jeszcze, proszę pani. - Zapewne wciąż poszukuje pani lepszej pracy? - Pomyślę o tym za jakiś czas. Kuzynka Anne łaskawie mi zaproponowała, żebym odpoczęła u niej przez kilka najbliższych miesięcy. Myślę, że to miło z jej strony. - Nie rozumiem, jak pani może wytrzymać, pracując jako guwernantka - odezwała się Arabella. Miała na myśli własne nauczycielki, a w szczególności pannę Lane, która została na górze z powodu kolejnej ze swoich częstych migren. Likwidacja karty pojazdu - Miejmy nadzieję, że podopieczne panny Stoneham są tępiej wychowane niż ty, moja panno - stwierdził Lysander i pociągnął lekko za jeden z loczków Arabelli. - Podopieczne nie sprawiają mi kłopotu. Tu chodzi raczej o pracodawców, którym zbyt często wydaje się, że kupili sobie coś więcej niż moją pracę - skomentowała sucho Clemency. Lysander uniósł brwi, zmieniając w tym momencie swoje początkowo pochlebne zdanie na jej temat. Widocznie jest jedną z tych cholernych zwolenniczek powszechnej równości, zupełnie jak owa pomylona panna Godwin. A kimże ona jest, ta zubożała kuzynka wiejskiego pastora? Jakim prawem ośmiela się krytykować osoby wyżej urodzone, mężczyzn z jego sfery? Jak śmie mówić do niego w ten sposób? Wprawdzie znalazł się chwilowo w kłopotach, ale pochodzi w końcu z rodu Candoverów! - Dżentelmen nigdy nie znieważy porządnej kobiety - rzekł wyniośle. - Wierutne bzdury - odparła kategorycznie Clemency. Panna Biddenham opowiadała jej wielokrotnie o haniebnym traktowaniu guwernantek. Lady Helena spojrzała na nią z aprobatą - dziewczyna ma całkowitą rację. Sama często była świadkiem, jak Alexander odnosił się do ładnych i młodych nauczycielek Arabelli - uważał je za smakowite kąski, przygotowane specjalnie dla niego. Z zadowoleniem zauważyła też, że panna Stoneham przyparła Lysandra do muru. Powzięła już bowiem względem niej pewne plany i wcale by sobie nie życzyła, by Lysander się nią zainteresował. Markiz skłonił się chłodno. Ładna z niej dziewczyna, pomyślał. Nie zdziwiłoby go wcale, gdyby kokietowała swoich pryncypałów. Wprawdzie lady Helena mówiła mu, że było na odwrót, ale nie był aż tak naiwny, by w to uwierzyć. W głębi duszy czuł się urażony, że nie zabiega o jego względy. Tego wieczoru Clemency miała sporo do opowiedzenia o swojej kuzynce. - Nie obchodzi mnie markiz - stwierdziła w końcu i stanowczo, tłumiąc porywy swego zwodniczego serca. - Jest arogancki i gwałtowny. - Mimo to dzierżawcy go lubią - odparła ostrożnie pani Stoneham. - Zapewne. Założę się, że bawi go ich uniżoność i jest czarujący, kiedy kłaniają się przed nim w pas. - Rozumiem, że panna Stoneham nie będzie mu bić pokłonów - rzekła z chytrym uśmiechem kuzynka. - Oczywiście, że nie! - Clemency oburzyła się, ale zaraz wybuchnęła szczerym śmiechem. - Spojrzał na mnie, jakbym była lichym robakiem, kuzynko Anne. Widzę przecież, jak bardzo dom potrzebuje naprawy, podobnie zresztą jest z ziemią. Nie mam pojęcia, dlaczego jest taki wyniosły. - Więc nie żałujesz swojej pośpiesznej odmowy? - Nie... - Clemency zawahała się. - Naturalnie, posiadłość jest piękna i z pewnością znalazłabym wspólny język z lady Heleną i Arabellą, ale... - Ale co? - podchwyciła kobieta. - Nie mogłabym wyjść za mężczyznę, który potraktował mnie tak protekcjonalnie. - Moja droga, nie zapominaj, że rozmawiał dzisiaj z panną Stoneham. Niewątpliwie inaczej podejmowałby pannę Hastings. - Oraz jej pieniądze - dodała cierpko dziewczyna. Zaczęła dostrzegać, że życie jest znacznie bardziej skom¬plikowane, niż sądziła. Jakże niemądre były jej dziewczęce Marzenia o mężczyźnie, którego tak naprawdę zupełnie nie znała! Takie historie kończą się szczęśliwie tylko w tanich romansach, a w rzeczywistości przynoszą jedynie rozczaro¬wania. Przed wypadkami w Richmond i niespodziewaną propozy¬cją markiza myśli Clemency były dalekie od spraw małżeń¬stwa. Przez ostatnie dwa lata rozpaczała po śmierci ukocha¬nego ojca, wcześniej zaś czuła się na to za młoda. Tym większe było jej zakłopotanie wobec ogarniających ją nowych uczuć. Teraz musi to wszystko jeszcze raz dokładnie prze¬myśleć i odnaleźć najwłaściwszą drogę postępowania. - Przestań się dręczyć, kochanie - powiedziała pani Stoneham. - Lady Helena zapraszając cię, spełniła tylko swój sąsiedzki obowiązek. Może kiedyś ujrzymy ją znowu w kościele, ale z uwagi na to, że prowadzimy tak skromny tryb życia, niemożliwe jest wzajemne składanie sobie wizyt towarzyskich. Nie sądzę, abyśmy szybko zetknęli się z na¬zwiskiem Candover. Nowy bon turystyczny na rok 2022? Jednak w tej kwestii bardzo się pomyliła. 3 Panna Lane, której cierpienia z powodu częstych migren dorównywały jedynie chęci nauczenia Arabelli zasad gramatyki francuskiej, wstała wczesnym rankiem i postanowiła spróbować raz jeszcze. Niestety, była kobietą o nieugiętym sposobie myślenia i nawet cztery miesiące obcowania z niesforną wychowanką nie nauczyły jej, że należy radykal¬nie zmienić metody. Wciąż tylko napominała lady Arabellę, jak powinna się zachowywać młoda dama i postawiła sobie za punkt honoru wcielenie tych zasad w życie. Ponieważ towarzyszył temu zrzędliwy i pozbawiony wiary w siebie sposób bycia, nic dziwnego, że uczennicy niewiele wchodziło do głowy, a biedną pannę Lane nieustannie nękały załamania nerwowe i migreny. Cały dzisiejszy ranek walczyła z coraz bardziej znudzoną i zniecierpliwioną panną. - Jeśli można prosić, trochę więcej uwagi, lady Arabello. Jak brzmi imiesłów czasu przeszłego od czasownika devoir? Dziewczyna wzruszyła ramionami. - Du - podpowiedziała nauczycielka. Arabella z hukiem zatrzasnęła książkę i rzuciła ją w kąt pokoju. - Nie dbam o to - oznajmiła. - Nie cierpię francuskiego! - Droga lady Arabello, przecież każda młoda dama musi znać francuski.